Konkurencja wśród uzdrowisk urosła do astronomicznych rozmiarów, strumień pieniędzy z centrali wyraźnie wyhamował, a na dodatek klient stał się jakby bardziej wymagający. Polskie zdroje radzą sobie jak mogą. Na razie wygrywa pesymizm. A jak kreśli się przyszłość? Nad tym właśnie trwają prace w Ministerstwie Zdrowia
Dość powiedzieć, że jeszcze kilka lat temu potrzeby modernizacyjne rodzimych uzdrowisk, dostosowujące do obecnych potrzeb rynku, skromnie wyceniano na 1 mld zł. I chociaż na przestrzeni pierwszych dekad XXI wieku, trudno raczej narzekać na zbyt niskie finansowanie przez państwo (od 2007 r. nakłady NFZ na sanatoria kolejno rosły: 375,324 mln zł, w 2008 r. – 475,407 mln zł, w 2009 r. – 636,473 mln zł, w 2010 r. – 536,614 zł, w 2011 r. – 560,888 mln zł, a w 2012 r. – 601,553 mln zł, w 2013 r. – 634,034 mln zł. I tak finansowanie doszło do poziomu 650 mln zł i… zaczęło właśnie spadać, to jednak napływ żywej i nowej gotówki miał być remedium na całe zło. Dzisiaj eksperci nie mają złudzeń: bardziej była to operacja – pozbywanie się kolejnych uzdrowisk przez Skarb Państwa – wycelowana w podreperowanie budżetu centralnego niż poprawa sytuacji sanatoriów w Polsce.
Prywatnie znaczy lepiej?
O błędach, jakie popełniono podczas przechodzenia państwowych sanatoriów w prywatne ręce napisano już sporo. Jest oczywiste, że nie tylko grubość portfela inwestora, nawet tego z bogatej zagranicy, miała i ma wpływ na powodzenie uzdrowiska w warunkach konkurencji rynkowej. To przecież też położenie geograficzne danego zdroju, jego renoma, tradycja, powodzenie u klienta, najlepiej z jak najzasobniejszym portfelem. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że bez komercjalizacji zabiegów żaden podmiot uzdrowiskowy nie ma szans na przetrwanie.
– Konkurencja jest ogromna i bez odpowiedniej dywersyfikacji zabiegów płatnych i bezpłatnych nikt sobie nie poradzi, co zresztą dzisiaj doskonale widać. Ale aktualna nierówność to efekt nierównej prywatyzacji. Wystarczy przejrzeć rozbieżności poszczególnych programów gwarancyjnych – uważa Krzysztof Guzik, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu w Uzdrowisko Iwonicz SA.
Kolejny raz sprawdziła się zasada, że przy konsolidacji jednak łatwiej niż w pojedynkę. I też nie brakuje tych, którzy w sprywatyzowanej rzeczywistości radzą sobie całkiem nieźle.
– Nie mamy powodów do narzekań. Doświadczenie plus tradycja przynoszą efekty. Do tego wszystkiego cały czas inwestujemy w nasz majątek, tak by ciągle był atrakcyjny dla klienta. Na dzisiaj nie mamy żadnych finansowych obaw – mówi Piotr Grudziński z Polskiej Grupy Uzdrowisk, która jest własnością jednego z Funduszy Inwestycyjnych grupy kapitałowej KGHM Polska Miedź S.A. PGU ma pod skrzydłami: Polanicę, Duszniki, Kudowę, a także Uzdrowisko Cieplice, Uzdrowisko Połczyn oraz Uzdrowisko Świeradów-Czerniawa.
Budżety na glinianych nogach
Tak naprawdę niezależnie od tego, jaki zewnętrzny inwestor wykupił dane sanatorium, czy grupę kilku uzdrowisk liczą się pieniądze na bieżące utrzymanie. Bez państwowego, konkretnego wsparcia finansowego nie ma co liczyć na spokój. O sukcesie komercyjnym nie wspominając.
– Możemy opowiadać bajki bez końca, ale bez stosownego finansowania z NFZ, ale też odpowiedniej polityki innego państwowego giganta, ZUS, gadanie o finansowych perspektywach uzdrowisk w Polsce to pisanie patykiem po wodzie i nie ma żadnego sensu – usłyszeliśmy taką opinie w co najmniej kilkunastu sanatoriach, z którymi się skontaktowaliśmy.
– Można używać pięknych słów, ale wszystko sprowadza się do tego, że nie ma pieniędzy. A kontrakty z NFZ z roku na roku są mniejsze. Dane są nieubłagane – stawia sprawę jasno Tomasz Niesyto z Uzdrowiska Goczałkowice-Zdrój sp. z o.o.
– Stawki w NFZ są tak naprawdę od kilku lat zamrożone – wtóruje mu Krzysztof Guzik. – Finansowe środki są nam ograniczane z sezonu na sezon i to od co najmniej kilku lat. A przecież to ciągle nasze podstawowe źródło dochodu. Dla wielu zaś pacjentów jesteśmy jednak podstawową formą leczenia i rehabilitacji – dodaje.
Nie zapominajmy o potencjale lecznictwa uzdrowiskowego w Polsce. To w sumie 144 podmioty, które posiadają umowę z NFZ. Nie licząc tych, które działają tylko komercyjnie. Dalej to ponad 810 lekarzy, w tym więcej niż 750 ze specjalizacją, nowoczesna baza zabiegowa, noclegowa, wysoko wykwalifikowany personel medyczny, ponad 400 tys. dorosłych i dzieci rocznie, którzy korzystają z tej formy leczenia.
– Cała sieć jest gigantyczna, mocno zakorzeniona w naszym systemie. Bez odpowiedniego finansowania stoi jednak na glinianych nogach – uważa Jerzy Szymańczyk, prezes Stowarzyszenia Unia Uzdrowisk Polskich.
Dziecięce w dołku
Najgorzej transformację rynkową przeszły uzdrowiska ukierunkowane na najmłodszego pacjenta. Jeszcze dekadę temu radziły sobie doskonale. W 2005 r. 32 tys. dzieci korzystało z leczenia uzdrowiskowego. Dzisiaj to ponad połowa mniej.
Na taką sytuację mają wpływ inne aspekty niż w przypadku uzdrowisk dla dorosłych. Te dla dzieci są specyficzne ze względu na długość turnusów najmłodszych. Bywa, że ich sanatoryjna rozłąka ze szkołą trwać może nawet kilka miesięcy. Jest z kolei zrozumiałe, że dla rodziców zwłaszcza najmłodszych dzieci to konieczność organizowania noclegu przy swojej pociesze. W tym zakresie polskie uzdrowiska ciągle nie mają zbyt wiele do zaoferowania.
Obecnie w kraju nad Wisłą wciąż funkcjonuje 16 uzdrowisk dla dzieci. Od większości z nich usłyszeliśmy, że o przetrwanie walczą co 12 miesięcy. I jakoś zgodnie nie widzą dobrych perspektyw poprawy sytuacji.
– Dziś nakłady na lecznictwo uzdrowiskowe wynoszą mniej niż 1 procent wszystkich nakładów w systemie zdrowia. Jeszcze niedawno było to 650 mln zł, dziś to kwota rzędu 590 mln. Jeżeli sanatorium zaś nie jest w stanie w tym koszcie przewidzieć żadnego zysku z przeznaczeniem na rozwój, to nie ma szans się rozwijać. Jest skazane na wegetację. W pierwszej kolejności dotyczy to uzdrowisk dziecięcych – przekonuje Jan Golba, szef Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych RP.
Optymistycznie w przyszłość
– Nasza tradycja związana z uzdrowiskiem to przecież 180 lat. Przeżyliśmy dwie wojny światowe i inne zawirowania. Dlatego aż tak bardzo nie obawiam się przyszłości. Prędzej czy później coś się zmieni i nastaną dla naszej branży lepsze czasy – uważa Tomasz Niesyto z Uzdrowiska Goczałkowice-Zdrój sp. z o.o.
O potrzebach istnienia sieci uzdrowiskowej nikogo nie trzeba przekonywać. – W niektórych województwach czeka się blisko dwa lata, żeby dostać się na leczenie albo rehabilitację uzdrowiskową do konkretnych szpitali uzdrowiskowych czy sanatoriów. Tylko to świadczy o tym, że zapotrzebowanie na tę formę leczenia jest olbrzymie – podkreśla Jerzy Szymańczyk.
Polski rynek uzdrowiskowy czekają zmiany. Kluczowe jest pytanie o przyszłe finansowanie sanatoriów i to, jak dużym kawałkiem tego tortu będą środku publiczne. W Ministerstwie Zdrowia powołano specjalny zespół, w skład którego wchodzą konsultanci krajowi, przedstawiciele branży uzdrowiskowej, eksperci. Jego zadaniem jest wypracowanie rekomendacji, wniosków dotyczących przyszłych zmian w funkcjonowaniu całego systemu lecznictwa uzdrowiskowego. Wsłuchując się w opinie ekspertów, trudno jednoznacznie wskazać, czy pójdziemy modelem zachodnim, w którym państwowy pieniądz wspomaga tylko same zabiegi medyczne. Pensjonariusz z własnej kieszeni pokrywa koszty noclegów czy wyżywienia. A może postawimy na model skierowany na bezpłatną ofertę dla osób starszych, powyżej 65+. Komercyjny wachlarz mógłby się wtedy bez oporów rozwinąć przy pozostałych pensjonariuszach.
Michał Tabaka
Tagi: Jan Golba, Krzysztof Guzik, Michał Tabaka, Ministerstwo Zdrowia, NFZ, uzdrowiska, Uzdrowisko Cieplice, Uzdrowisko Połczyn
Dodaj komentarz