Branża gastronomiczna początkowo miała zostać zamknięta na jedynie dwa tygodnie. Szybko okazało się, że rzeczywistość będzie znacznie gorsza. Mija pół roku odkąd przedsiębiorcy nie mogą prowadzić swoich lokali. Wielu z nich coraz poważniej zastanawia się nad zamknięciem swojej działalności. Inni już to zrobili.
Przedsiębiorcy przyznają, że ich sytuacja jest naprawdę ciężka. Jak wynika z danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor oraz Dun & Bradstreet, długi rosną w astronomicznym tempie. Zaległości branży gastronomicznej mają sięgać blisko 715 milionów złotych.
Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej wyliczyła, że w ciągu ostatniego roku sektor ten mógł stracić do 30 miliardów złotych. Są to pieniądze, których już nie da się odzyskać. Nawet gdyby już jutro otworzyć lokale gastronomiczne, część przedsiębiorców jest w tak ciężkiej sytuacji, że 15 000 z nich i tak musiałoby zamknąć swoją działalność.
Prawdopodobny scenariusz to zamknięcie co piątego lokalu w Polsce. To naturalnie znajdzie również swoje konsekwencje w zatrudnieniu. W tej chwili branża gastronomiczny zatrudnia około miliona osób. Nawet 250 tysięcy z nich może w najbliższej przyszłości stracić pracę. Powody do obaw są ogromne.
Niestety, wiele wskazuje na to, że nie tylko kwiecień, ale również maj nie przyniesie oczekiwanego przez przedsiębiorców otwarcia gospodarki. Musimy być więc gotowi na szereg następstw.
W ubiegłym roku rząd wdrożył specjalny bon turystyczny. Część Polaków otrzymała świadczenie, dzięki któremu mogli udać się na wakacje. Aktualnie o podobnym projekcie mówi się w kontekście branży gastronomicznej.
Sęk w tym, że przedsiębiorcy nie podchodzą entuzjastycznie do tego projektu. Sam pomysł jest póki co mało konkretny. Poza tym ciężko ocenić, czy bon gastronomiczny faktycznie pomógłby branży. W założeniach pracownicy otrzymaliby bon od pracodawcy, a następnie mogliby korzystać z usług gastronomii. Sceptyków takiego rozwiązania jednak nie brakuje.
To taka sytuacja, że z jednej strony należy się cieszyć, bo lepsza jakaś pomoc niż żadna, ale z drugiej strony: czy bon byłby w stanie realnie pomóc branży, która nie zarabia lub zarabia szczątkowo od pół roku? Jako Północna Izba Gospodarcza oczekujemy konkretnych rozwiązań pomocowych dla branż najsilniej dotkniętych lockdownem i bez żadnych wątpliwości gastronomia znajduje się w położeniu wręcz dramatycznym. Mówimy więc wprost: czas na konkrety, a nie na zapowiedzi. Przedsiębiorcy jako płatnicy do budżetu mają prawo do pomocy w tak trudnych sytuacjach jak obecnie – tłumaczy Prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie Hanna Mojsiuk.
Jak podkreślają przedsiębiorcy, w tej chwili nie zależy im głównie na pomocy od rządu. Zamiast niej chcieliby mieć możliwość ponownego otwarcia swoich lokali. Jedzenie na dowóz nie generuje tak dużych zysków, a poza tym nie każda restauracja chce prowadzić tego typu działalność. W przypadku jedzenia wysokiej jakości klienci zawsze preferowali jedzenie na miejscu.
Ponadto przedsiębiorcy podkreślają, że bon gastronomiczny pomógłby w dużej mierze lokalom sprzedającym burgery, pizzę czy kebaby – a więc te miejsca, które względnie dobrze radzą sobie podczas pandemii. Tymczasem wiele restauracji dalej znajdowałoby się w ciężkim położeniu.
Problem jest tak poważny, ponieważ branża gastronomiczna jest zamknięta już od sześciu miesięcy. Szacunki pokazują, że to właśnie w tym sektorze zaciągane są największe długi. Nie ma się zresztą czemu dziwić, choć Polacy częściej zamawiają jedzenie na dowóz, w dalszym ciągu jest to zbyt mała ilość zamówień do faktycznego generowania zysków. Często dochód nie pozwala nawet na uiszczenie wszystkich opłat w terminie.
Jan Strychacz
Tagi: Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej, lockdown, Północna Izba Gospodarcza, Rejestr DłużnikówA już mówią o czwartej fali…
Dodaj komentarz