Wielooddziałowe muzeum z wielokierunkowymi obowiązkami i działalnością musi inspirować, zmuszać do większego wysiłku i wychodzić poza schematy – mówi Adam Koperkiewicz, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Gdańska
Rozmawiała Monika Michałowska
Od 26 lat jest pan dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Gdańska – największej placówki muzealnej w północnej Polsce. Zmiana czasów i okoliczności wymuszała zapewne sposób zarządzania placówką. Jak wygląda to z pana punktu doświadczenia?
– Zmiany polityczno-gospodarcze, jakie zachodziły po 1989 r., nie tylko służyły wypracowaniu nowej formuły współpracy z samorządem oraz funkcjonowania i finansowania muzeum. Przyspieszyły realizację na znaczną skalę nowego planu odbudowania ze zniszczeń wojennych obiektów wchodzących w skład instytucji i ich adaptację. Nowe pomysły na działalność muzeum były możliwe do zrealizowania również ze względu na odejście od dotychczasowych politycznych ograniczeń i braku woli w pokazywaniu wielokulturowego, ale mieszczańskiego Gdańska, z dużymi wpływami kultury niemieckiej, niemieckiego języka, a nie jedynie słowiańsko-polskiej przeszłości. Pozwoliło to na szybką odbudowę i uruchomienie zabytków architektury, które do niedawna uchodziły za sztandarowe dokumenty mieszczańskiej przeszłości Gdańska. Nowe „rozdanie” polegało na ukazywaniu miasta jako części dorobku kulturowego Europy, otwartego na współpracę. Efektem były pojawiające się sponsorskie pieniądze niemieckie, holenderskie, a nawet amerykańskie. Otworzyły się liczne możliwości stypendialne.
Wkrótce po otwarciu reprezentacyjne obiekty muzeum: Ratusz Głównego Miasta, Dwór Artusa i Dom Uphagena zaczęły pełnić rolę recepcyjną władz miasta, regionu i państwa. Pojawiły się nowe oczekiwania, dotyczące rozwinięcia działalności instytucji typowo muzealnej na ośrodek międzynarodowych debat europejskich i światowych oraz spotkań głów państw z polskimi odpowiednikami. Wizytom towarzyszyła potrzeba częstego oprowadzania po mieście i oddziałach muzeum z odpowiednimi, indywidualnie dostosowanymi do oczekiwań światowych dostojników komentarzami. Nowe wyzwania zmieniły postrzeganie placówki z tej w przysłowiowych kapciach na pierwszoplanową instytucję w międzynarodowym obiegu. Zaczęły pojawiać się ułatwienia decyzyjne i wsparcie finansowe, przyspieszające działania rozwojowe instytucji.
Przełomowym wydarzeniem była wizyta Margaret Thatcher, która w Dworze Artusa otrzymała tytuł Honorowej Obywatelki Gdańska, i niedługo po niej odwiedziny następcy brytyjskiego tronu księcia Karola. Oba te fakty sygnalizowały, że oprócz poruszanych tematów polityczno-gospodarczych zainteresowanie nadzwyczajnych gości skupiało się również na poznawaniu historii i kultury tej części Europy. Wielkie wizyty zwracały na muzeum uwagę mediów i wielu środowisk Trójmiasta. Zaczęto wynajmować reprezentacyjne sale na spotkania i uroczystości. Pojawiły się pieniądze za wynajem wnętrz. Muzeum uzyskało pozycję partnera w budowaniu nowej tkanki społeczno-kulturalnej, wspomagającego procesy kształtowania nowego mieszkańca i obywatela.
MHMG to nie takie muzeum, jakie większość z nas ma w głowie, myśląc o tego typu instytucji. Na czym polega jego unikatowość?
– Jest ono instytucją wielooddziałową, którą tworzą najbardziej reprezentatywne dla dziejów Gdańska zespoły budynków świeckich. Centralną pozycję zajmuje dawny ośrodek miejskiej władzy – Ratusz Głównego Miasta ze słynną Wielką Salą Rady, nawiązującą do Pałacu Dożów w Wenecji, i wystawą na temat przeszłości gdańskiego emporium. Rozwinięcie ekspozycji w ratuszu stanowią wystawy monograficzne, prezentowane w rozmieszczonych na znacznej przestrzeni miasta oddziałach: Dworze Artusa – niegdyś pełniącym rolę klubu elit Gdańska, z jedyną w Polsce wystawą dla osób dysfunkcyjnych, Domu Uphagena – jedynej w Polsce i jednej z 8 w Europie rokokowej rezydencji bogatego mieszczanina, Muzeum Bursztynu – mieszczącym się w jednym z nielicznych zachowanych średniowiecznych barbakanów Północnej Europy, Muzeum Zegarów Wieżowych – ulokowanym w wieży i poddaszu Kościoła św. Katarzyny z jedyną tego typu kolekcją w Polsce i jedną z nielicznych w Europie. To tu prezentowane są 2 najdokładniejsze zegary na świecie, skonstruowane w naszej instytucji: już opatentowany zegar wahadłowy Hevelius 2011 i zegar pulsarowy, dokładniejszy od zegara atomowego, Gdańsk 2011. Jego pierwszy publiczny pokaz miał miejsce 5 października 2011 r. w Brukseli w ramach polskiej prezydencji w UE. Oba czasomierze zdobyły ogólnopolskie uznanie, wyrażanym m.in. przyznaniem muzeum godła „Teraz Polska”, w kategorii „innowacje”.
Naszym kolejnym oddziałem jest Twierdza Wisłoujście o obszarze 17 ha, jedna z najpotężniejszych fortyfikacji nadmorskich na świecie, nigdy nie zdobyta, skutecznie strzegąca bezpieczeństwa zarówno portu i miasta, jak i całej Rzeczypospolitej. Ważną częścią placówki są 2 oddziały o charakterze martyrologicznym, związane z wybuchem II wojny światowej, w skali międzynarodowej symbolizujące jej początek: Wartownia nr 1 na Westerplatte i Poczta Polska w Gdańsku. Naszą instytucję wzbogacają także 3 carillony – zestawy dzwonów grających: jeden, 37-dzwonowy na wieży Ratusza Głównego Miasta, drugi 50-dzwonowy w wieży Kościoła św. Katarzyny i trzeci 48-dzwonowy, tzw. mobile, zamontowany na ruchomej platformie; 2-krotnie koncertował w Brukseli i wielokrotnie w Północnej Europie. Muzycy koncertujący na carillonach co 3 lata biorą z sukcesami udział w Międzynarodowych Kongresach Carillonowych. Co roku organizujemy szereg różnego rodzaju wydarzeń, z jedynym w Polsce morskim widowiskiem historycznym – bitwą na akwenie pod murami Twierdzy Wisłoujście.
Opieka nad tak wieloma zabytkami architektury dla laika wydaje się zadaniem niemalże karkołomnym. Co jest kluczem do jej sprawowania w taki sposób, aby dawał on nie tylko wymierne korzyści w postaci popularności wśród turystów, lecz także satysfakcję z wykonywanej pracy?
– Wielooddziałowe muzeum z wielokierunkowymi obowiązkami i działalnością musi inspirować, zmuszać do większego wysiłku i wychodzić poza schematy. To również specyfika pracy ze świetnym ambitnym zespołem młodych pracowników i wieloma partnerami z różnych środowisk, instytucjami i organizacjami. Każdy dzień przynosi nowe wyzwania, nowe potrzeby, często niespodzianki i zagrożenia. To pozwala na doskonalenie umiejętności podejmowania szybkich decyzji.
Odbudowa zabytków architektury, ich stała konserwacja, przygotowywanie wystaw i konferencji, występowanie o granty na wyżej wymienione cele to wielka muzealna przygoda uczestnictwa w pracy naukowej, archiwalnej, w częstych kwerendach i kontaktach z najlepszymi specjalistami z różnych dziedzin, wyjazdach do placówek krajowych i zagranicznych. Stałe przebywanie wśród dzieł sztuki, świadków minionych epok, pogłębia zainteresowanie ich historią, budzi emocje, inspiruje do nowych projektów ekspozycji i sympozjów. Budzi potrzebę wymiany myśli i doświadczeń. Zdobywanie gruntownej wiedzy daje poczucie naukowej i zawodowej – muzealnej pewności. Wnikliwe badania zabytków na ogół przynoszą coraz to nowe zaskakujące odkrycia. Trzeba przy tym zaznaczyć, iż do 1945 r. nie było w Gdańsku „klimatu” do takich działań. Uzyskane tą drogą odkrycia są cenniejsze niż złoto, gdyż odkrywają tajemnice, pozwalają reliktom przemówić, a turystów wybierających zwiedzanie muzeum przekonać o dokonaniu właściwego wyboru.
Słuchając pana, mam wrażenie, że muzeum to pana „dziecko”, któremu oddał pan nie tylko kawał życia, lecz także serca. Czy to słuszna metafora?
– Nieskromnie powiem, że trafna. 26 lat kierowania jedną, tak złożoną, wielowątkową instytucją, w warunkach rozwijającej się samorządności i tworzącego się wolnego rynku, wiązało się z niezwykle cennymi i ciekawymi doświadczeniami, ale i stresem, napięciami oraz wyrzeczeniami. Wymagało pełnego zaangażowania i poświęcenia więcej czasu niż kodeksowe 8 godz. Skutkowało rezygnacją z wielu propozycji, możliwości, projektów, a nawet marzeń i potrzeb. Trzeba było wybierać. Powierzona instytucja wciągała, hartowała. Ale od początku ,starając się o objęcie funkcji dyrektorskiej, wiedziałem, iż każdy gmach z muzealnego zespołu to europejski przebój, a uczestnictwo w restytucji każdego z nich – od prawie „surowego korzenia” do ceremonii otwarcia – miało w sobie znamiona uczestnictwa w czymś nadzwyczajnym, jednostkowym, pionierskim. Niewiele osób poświęcających się muzealnictwu mogło mieć takie szczęście i odczucie. To wiązało się z poczuciem odpowiedzialności za współpracę z ludźmi, za kierunek i jakość wielobranżowych prac. Na pewno w dużej mierze pociągało za sobą coraz większe utożsamianie się z instytucją, z jej sukcesami, kłopotami i wyzwaniami. To musiało zająć znaczną część mojego serca.
Dodaj komentarz