Myśląc o kolejnej unijnej siedmiolatce w kontekście naszych rodzimych jednostek samorządu terytorialnego (jst), pierwszym pytaniem, jakie nam się nasuwa, jest: „ile?”. Wiemy już, że więcej niż w latach 2007–2013. Tak płytkie rozgraniczenie zasłoni nam jednak , co najważniejsze. Bruksela dalej nie szczędzi euro dla samorządów, ale zdecydowanie bardziej jednoznacznie i konkretnie wskazuje kierunki rozwoju, jakimi te powinny kroczyć. Drogi na skróty po prostu nie ma
Michał Tabaka
Nie ma w tym nic dziwnego, że jeszcze rok temu samorządowcy, często robiąc przy okazji fundament pod kampanię wyborczą, koncentrowali się przede wszystkim na kwotach, jakie uda się dla kraju nad Wisłą wywalczyć w kolejnej unijnej siedmiolatce. Wszak im większy tort przed nami postawią, tym bardziej chce się jeść. To, czy przypadkiem zasady krojenia pozostały te same – przynajmniej na początku – nie miało znaczenia. Teraz, kiedy już nie tort jest na pierwszym planie, ale sposoby odkrajania jak największych kawałków, samorządowcy zaczynają skrupulatne przygotowania.
Idą zmiany
W pierwszej kolejność uwaga skupia się na różnicach między poprzednią (2007–2013), a teraźniejszą (2014–2020) siedmiolatką. Pierwszą zauważalną zmianą jest ta dotycząca województwa mazowieckiego. Według europejskiej klasyfikacji opuściło ono właśnie grupę regionów najsłabiej rozwiniętych, w których PKB nie przekracza 75 proc. średniej unijnej. Ta zmiana sporo oznacza dla tamtejszych samorządowców – przede wszystkim to, że starając się o bieżące fundusze, nie trzeba będzie mieć wkładu własnego na poziomie 15, lecz 20 proc. Maksymalne dofinansowanie wynosi 85 proc. jedynie dla najsłabiej rozwiniętych regionów. Dla Mazowsza ta granica jest już przesunięta na pułap 80 proc.
To tak naprawdę dopiero wierzchołek góry zmian. Co ważne, pozostałe dotyczą już całego kraju, jak np. tzw. ring-fencing, czyli pułapy finansowe dla konkretnych obszarów tematycznych. W praktyce oznacza to mniejszą swobodę w wydawaniu pieniędzy z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR) i Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS). Konkretnie minimum 60 proc. środków EFRR na Mazowszu (w regionie najlepiej rozwiniętym gospodarczo w Polsce) oraz minimum 50 proc. tych środków w pozostałych województwach będzie skoncentrowanych w obszarach innowacji, badań naukowych, technologii informacyjno-komunikacyjnych, konkurencyjności przedsiębiorstw oraz gospodarki niskoemisyjnej. Ten ostatni sektor ma być szczególne wspierany – należy na niego przeznaczyć nie mniej niż 15 proc. środków. Na pierwszy plan wychodzi to, co powtarzali od miesięcy eksperci. Unijne pieniądze już nie są przeznaczane na dogonienie zachodnich gospodarek ani wyrównanie poziomu życia. Teraz nacisk pada głównie na rozwój, naukę, postęp, innowacyjność.
Z kolei w ramach EFS gołym okiem widać przesunięcie akcentu na instrumenty dające trwalsze efekty. I tak minimum 20 proc. środków musi być przeznaczonych na działania związane z włączeniem społecznym i ograniczaniem ubóstwa. W przypadku EFS koncentracja tematyczna przejawia się również w obowiązku scedowania min. 60 proc. środków na maksymalnie 4 priorytety inwestycyjne w ramach każdego programu w części współfinansowanej z tego funduszu (obowiązek ten dotyczy 15 regionów).
Szkoda czasu, trzeba działać
Krytycy nowej siedmiolatki wytykają, że teraz nadszedł czas tylko i wyłącznie na instrumenty zwrotne (np. pożyczki) kosztem dotychczasowych bezzwrotnych dotacji. Tak jednak na szczęście nie będzie. Owszem, powodzenie takich inicjatyw jak JESSICA z pewnością wskazuje Brukseli pewne kierunki, ale nie oznacza zerwania z wcześniejszą polityką dotyczącą przyznawania dotacji. Główną nowością w porównaniu z poprzednim budżetem Wspólnoty – przez niektórych wychwalaną, przez innych krytykowaną – są ZIT-y, czyli Zintegrowane Inwestycje Terytorialne. Pomysł Brukseli jest dość prosty: skuteczniejsze wykorzystywanie funduszy poprzez identyfikowanie wspólnych rozwiązań dla kilku samorządów i dodatkowo łączenie funkcyjne, u nas miast wojewódzkich z poszczególnymi mniejszymi ośrodkami.
Fundusze na ZIT-y mają pochodzić z Regionalnych Programów Operacyjnych (RPO). Polscy samorządowcy nie marnują czasu. Jeden z prawie gotowych ZIT-ów dotyczy Lublina, na który w budżecie tamtejszego RPO na lata 2014–2020 zaplanowano przeznaczyć 105,4 mln euro. – W trakcie negocjacji z Komisją Europejską uzgodniliśmy, że obok Zintegrowanej Inwestycji Terytorialnej dla Lublina i sąsiednich gmin specjalne warunki w przyszłym programie regionalnym otrzymają byłe miasta wojewódzkie: Biała Podlaska, Chełm, Zamość oraz tzw. miasta subregionalne, czyli Puławy – mówi Sławomir Sosnowski, marszałek województwa lubelskiego. Tutaj też widoczne jest nowe ukierunkowanie. Dla małych samorządów władze województwa lubelskiego przewidziały możliwość pozyskania środków unijnych m.in. na inwestycje wykorzystujące energię odnawialną i na projekty związane z budową kanalizacji oraz wodociągów.
Innym przykładem z jednej strony szerokiego, wielopodmiotowego podejścia do funduszy, a z drugiej akcentu przychylnie obserwowanego z brukselskich salonów jest ogłoszony nie tak dawno nowy RPO dla województwa zachodniopomorskiego. Wdrażany jest nie tylko przez Urząd Marszałkowski, ale również instytucje pośredniczące – Wojewódzki Urząd Pracy w Szczecinie oraz Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Szczecinie. Tym bardziej nie może dziwić, że pierwsze pieniądze w ramach tutejszego RPO przeznaczone będą na walkę z bezrobociem w województwie. – Będziemy wspierać z jednej strony osoby bezrobotne, aby w niedługim czasie znalazły zatrudnienie, a z drugiej strony nasze działania skierujemy do przedsiębiorców. Z pieniędzy tych skorzystają także osoby, które zdecydują się na otwarcie własnej działalności gospodarczej. Wysokość środków przeznaczonych dla Powiatowych Urzędów Pracy w tym roku wynosi 40 mln zł. To pierwszy, skromny krok we wdrażaniu RPO, ale na pewno bardzo istotny dla naszego regionu – przekonuje marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz.
Dobro wspólne i własne
Nowe zasady otwierają często drzwi do tej pory przynajmniej przymknięte. Dzisiaj, kiedy jest już jasne, że trzeba stawiać na projekty integrujące, identyfikujące wspólne potrzeby inwestycyjne, łatwiej wpasować się w tę europejską układankę przedsiębiorstwom, których działalność nie ogranicza się do terenu jednego miasta. Nie mogą więc dziwić najnowsze plany Tramwajów Śląskich SA, ściśle związane z funduszami UE. Spółka, należąca do miast tworzących aglomerację katowicką, chce wybudować 29 km nowych torów (pojedynczych), zmodernizować 80 km istniejących i kupić 30–40 tramwajów. Wszystko na fundamencie unijnego projektu wartego 880 mln zł. – Określony już podstawowy zakres zadań projektu w tej chwili chcemy szczegółowo dograć. Konsultujemy go z miastami, na obszarach których te zadania byłyby realizowane. Ustalamy również dla tych nowych zadań porozumienia z miastami na temat sposobu realizacji każdego z nich – dopowiada Tadeusz Freisler, prezes Tramwajów Śląskich. W sumie w projekcie, który idealnie pasuje do idei ZIT-ów, ma uczestniczyć kilka miast. Negocjują władze Katowic, Chorzowa, Bytomia, Zabrza, Rudy Śląskiej, Sosnowca, Mysłowic, Dąbrowy Górniczej i Będzina, który nie jest akcjonariuszem spółki Tramwaje Śląskie.
Czy to oznacza, że polskie samorządy zapomną na następne 7 lat o inwestycjach dla siebie samych, dla swoich mieszkańców? Nic podobnego. Samorządowcy muszą teraz bacznie przyglądać się trendom zintegrowanych potrzeb inwestycyjnych, ale absolutnie nie mogą zapominać o zaspakajaniu tą drogą własnego rozwoju. Tak jak w Siemianowicach Śląskich, gdzie nowe władze właśnie w perspektywie budżetu UE na lata 2014–2020 powołały do życia Biuro Obsługi Inwestora. – Doskonale wiemy, że tereny inwestycyjne, które mamy, i nasze chęci, a nawet unijne fundusze, to jeszcze nie wszystko. Liczą się kontakty z inwestorami, przedstawianie im naszej strategii rozwoju, a także przy okazji wskazywanie walorów wypoczynkowo-rekreacyjnych miasta, co obecnie ma bardzo duże znaczenie. Samorządowcy też już się nauczyli, że sama możliwość pozyskiwania pieniędzy to nie wszystko. Tutaj liczy się cały wachlarz niezbędnych działań – przekonuje Rafał Piech, prezydent Siemianowic Śląskich.
Czy samorządowcy z kraju nad Wisłą faktycznie zdążyli nauczyć się, jak efektywnie pozyskiwać pieniądze z Brukseli? Dane z poprzednich 7 lat nie pozostawiają złudzeń, że absolutnie tak. Teraz jednak przed nimi znacznie trudniejszy egzamin. Już nie wystarczy wykazać się pomysłowością, przebojowością i sprytem. Nowymi wyznacznikami sukcesu stała się umiejętność współpracy czy wypracowania kompromisu. Często zanim dojrzy się swoje dobro, trzeba będzie zobaczyć to wspólne, może nie tak jasne, ale nie mniej istotne. Uda się? Powinno.
Jak Polska długa i szeroka samorządowcy w ubiegłych latach skutecznie radzili sobie z biurokratycznymi bzdurami. Efekty są widoczne. To nie slogan – faktycznie ze świecą szukać w naszym kraju miasta, gdzie nie ma pozytywnego „piętna” Brukseli. Identyfikowanie wspólnych bolączek i ich wspólne zaradzanie to również nie tylko czcza gadanina. Być może stereotyp kłócącego się Polaka utrwalił się przez ostatnie lata, ale raczej z poziomu ulicy Wiejskiej. Na samorządowych, lokalnych „dołach” takie odczucie raczej jest obce.
Tagi: długi samorządów, finansowanie samorządów, fundusze europejskie, Jednostki samorządu terytorialnego, JST, łączenie się samorządów, Olgierd Geblewicz, polskie samorządy, Rafał Piech, Samorząd terytorialny, Tramwaje Śląskie SA, Unia Europejska, Urząd Marszałkowski, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, ZIT-y
Dodaj komentarz