Niektórzy analitycy widzą widmo nadciągającego kryzysu już teraz. Wiele będzie jednak zależało od globalnej sytuacji politycznej, a ta nie wygląda dobrze. Świat przyzwyczaił się już, co prawda, do groźnych zapowiedzi prezydenta USA, Donalda Trumpa, ale całkowicie nie da się ich zbagatelizować.
Na Zachodzie coraz lepiej
Najnowszy raport IHS Markit, badającej koniunkturę w przemyśle, dowodzi, że sektor wytwórczy na zachodzie Europy rozwija się dynamicznie. Indeks PMI (Purchasing Managers Index, pol. Indeks Menadżerów Logistyki) powstaje na podstawie anonimowych ankiet przeprowadzanych wśród menedżerów firm. Odpowiadają w nich na pytania dotyczące takich zagadnień jak: zamówienia, zatrudnienie, płatności, ceny czy zapasy. Wskaźnik koniunktury, jeżeli przekroczy 50 pkt., zapowiada poprawę sytuacji.
Tym razem najwięcej punktów uzyskała gospodarka niemiecka – 60,6. Jest to najwyższy wskaźnik od 77 miesięcy. Gospodarka RFN zwiększa produkcję i zatrudnienie. Doszło do tego, że przemysł odczuwa braki zaopatrzeniowe.
Zapotrzebowanie na jego wyroby utrzymuje się natomiast na tak wysokim poziomie, że już po raz piąty z rzędu zmalały zapasy w magazynach firm.
W całej strefie euro też jest dobrze – oceniono ją na 58,1 pkt. Jest to najwyższy wskaźnik od 6,5 roku i to polepszenie sytuacji nie jest czymś zaskakującym. Pozytywne wskaźniki odnotowywane są bowiem już od 4 lat.
„Boom w przemyśle strefy euro we wrześniu – napisał w komentarzu Chris Williamson, główny ekonomista IHS Markit – okazał się jeszcze mocniejszy, a indeks PMI wzrósł do poziomu, który w ciągu ostatnich 17 lat został przekroczony tylko raz. Ożywienie wygląda na szerokie, a wzrost popytu widać w całym regionie. Ostatnią dobrą historią jest Grecja, gdzie sytuacja jest najlepsza od czerwca 2008 r.”.
Amerykańska wielkość
Według prognoz Organizacji Współpracy i Rozwoju Gospodarczego wzrost gospodarczy Stanów Zjednoczonych wyniesie w tym roku 2,4 proc. Jest to wynik, jak na tak wielką gospodarkę, bardzo dobry. OECD podwyższyła swoją własną prognozę z ubiegłego roku o 0,1 pkt. proc.
Administracja prezydenta Donalda Trumpa przygotowuje dodatkowy bodziec, który ma tę gospodarkę ożywić. – Będzie to największa w historii redukcja podatków – powiedział prezydent na wiecu w Indianapolis – która jest w życiu pokolenia jedyną szansą na odbudowę amerykańskiej wielkości. Reforma podatkowa sprawi, że wrócą do nas utracone miejsca pracy.
Republikanie, mimo usilnych starań, nie zdołali wycofać, stworzonego przez poprzednią administrację, programu powszechnej opieki medycznej (tzw. Obamacare). Z ochotą wzięli się więc za realizację drugiej ważnej obietnicy wyborczej – zmniejszenie podatków. A jest co poprawiać. Kodeks podatkowy, powstały w 1913 roku, miał tylko 400 stron tekstu. Obecny ma ich 70 tys. stron. Nowo powstający ma być prosty i zrozumiały dla podatników.
Najwyższa stawka PIT ma być zmniejszona z 39,6 proc. do 35 proc., ale Kongres może wprowadzić dodatkowy próg dla najlepiej zarabiających. Jeszcze większa obniżka ma objąć podatek CIT – do 20 proc. z 35 proc. Zniesiony ma być natomiast podatek od spadku. Domagali się tego nie tylko ludzie najbogatsi, ale także farmerzy. Ci ostatni pozostawiają bowiem w spadku swoim następcom bardzo drogie maszyny.
Kancelaria prezydenta twierdzi, że te rozwiązania przyczynią się do powstawania nowych miejsc pracy. Skłonią też Amerykanów do przerzucenia do kraju kapitałów umieszczonych za granicą, które szacuje się na 2,7 bln dolarów. Ma to być też bodźcem do odrodzenia zanikającej klasy średniej.
Chiński zwrot
Wielką niewiadomą na światowych rynkach jest gospodarka Chin. Rozwijająca się przed laty w tempie ponad 10 proc. rocznie obecnie przeżywa zadyszkę. Władze Państwa Środka prognozowały na ten rok wzrost o 6,5 proc. W roku ubiegłym było to 6,7 proc., co dawało najniższy wynik od 26 lat.
Obecnie władze chcą schłodzić rynek mieszkaniowy, który od lat napędzał koniunkturę, ale doprowadził do nadpodaży gotowych mieszkań i do lawiny zagrożonych długów w bankach.
Kierownictwo Chin zdaje też sobie sprawę, że nie da się dłużej budować pomyślności gospodarczej na tanim eksporcie. Chińska tandeta nie jest już dobrze widziana na zachodnich rynkach. Trzeba więc pobudzić rynek wewnętrzny, żeby mógł wchłonąć masową produkcję. Pracownicy chińscy domagają się zresztą od dwóch lat wyższych wynagrodzeń i lepszych warunków pracy.
– Target wzrostu w chińskiej gospodarce daje inwestorom pogląd o globalnej trajektorii gospodarczej na ten rok – mówił Jeffrosenberg Tan, szef strategii w PT Sinarmas Securities.
Agencja ratingowa Moodyꞌs podała, że łączne zadłużenie chińskiego państwa, firm (oprócz banków) i gospodarstw domowych wynosi 256 proc. produktu krajowego brutto. Głównym problemem jest jednak to, że te długi rosną. Władze Chin boją się w tej sytuacji kryzysu bankowego. Miałby on równie poważne skutki dla światowej gospodarki jak bankructwo Lehman Brothers w 2008 roku. – Kryzys mógłby się objawić załamaniem handlu międzynarodowego i inwestycji, co uderzyłoby w chiński wzrost – podkreślił Jakub Borowski, główny ekonomista banku Credit Agricole. – Kryzys w Chinach przełożyłby się błyskawicznie na światową gospodarkę, w tym na naszych partnerów, takich jak Niemcy.
Podobnego zdania jest kierownictwo polskiego rządu. – Jesteśmy krajem otwartym – mówił w Sejmie wicepremier Mateusz Morawiecki. – Ale protekcjonizm międzynarodowy może w nas uderzyć rykoszetem. Mogłaby to być wojna gospodarcza Chin ze Stanami Zjednoczonymi, na którą zanosiło się na początku prezydentury Donalda Trumpa. Dziś takie starcie wydaje się mniej prawdopodobne, ale co jakiś czas pojawiają się wypowiedzi obu stron, które podgrzewają atmosferę. W takim scenariuszu największe światowe gospodarki obkładają towary drugiej strony cłami zaporowymi, co natychmiast odbija się na rynkach.
Łyżka dziegciu
Kolejną łyżką dziegciu do beczki miodu jest wypowiedź byłego ministra finansów RFN, Wolfganga Schaeublego dla „Financial Times’a”. Jego zdaniem, działania banków centralnych na Zachodzie prowadzą prostą drogą do kolejnego światowego kryzysu. Przekroczony został bowiem próg globalnego zadłużenia. Banki centralne pompują w rynki biliony dolarów. Prowadzi to do powstania nowych „baniek”. Zagrożona jest m.in. strefa euro, na której ciążą pokryzysowe kredyty zagrożone niespłaceniem.
Podobnego zdania jest Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dostrzega ona bowiem wysokie zadłużenie w wielu krajach oraz ekspansję kredytową w Chinach.
Schaeuble chwalił pod tym względem Niemcy, które trzymają się zasady unikania deficytu. Poparł też energiczne inicjatywy prezydenta Francji Emmanuela Macrona, zmierzające do przebudowy strefy euro, co prowadzi do unikania ciągle istniejących zagrożeń.
– Musimy upewnić się, że będziemy wystarczająco odporni, jeśli kiedykolwiek będziemy mierzyć się z nowym kryzysem finansowym – dodał Schaeuble. – Nie będziemy zawsze mieli takich dobrych czasów pod względem ekonomicznym, jak teraz – zaznaczył.
Jak dotąd nie wymyślono nic lepszego jak interwencjonizm państwowy na uchronienie się przed kryzysem. Władza musi tak rozsądnie gospodarować finansami, żeby mieć zapas pokarmu na ubogą w pożywienie zimę.
Czesław Rychlewski
Tagi: Chris Williamson, Christine Lagarde, globalna gospodarka, IHS Markit, Obamacare, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego
Dodaj komentarz