logo
logo
logo
logo

Programy stworzą nową armię
Opublikowano: 15 października 2017

Modernizacja polskiego wojska ma kosztować aż 130 mld zł przez najbliższych kilka lat. Przed nami więc lata budowy dedykowanych programów, międzynarodowych negocjacji i wielkich kontraktów. Szefostwo MON chce jak największego udziału podmiotów kontrolowanych przez Skarb Państwa, by tym samym ruszyć kołem napędowym całej gospodarki

Chcąc rzetelnie i obiektywnie oceniać plany modernizacji polskiej armii, trzeba w pierwszej kolejności unieść się ponad polityczny spór, który z powodzeniem organizuje komunikację społeczną w kraju nad Wisłą. Nie do końca miałoby sens roztaczanie „pacyfistycznych” argumentów, idących w kierunku likwidacji wojska i ogłoszenia neutralności. Abstrahując, że takie procesy ciągną się nawet przez dziesięciolecia, to dzisiaj – w dobie terroryzmu, uchodźców i globalnej niepewności – zastanawianie się nad sensem nowocześniejszego i, tym samym, lepszego wojska – ma jak najbardziej sens.

Niestety – na przykładzie Ukrainy – historia pokazuje nam, że owszem liczą się sojusze. Wszyscy wszak z satysfakcją i trochę ulgą przyjęli zapewnienia prezydenta Trumpa dotyczące art. 5 Sojuszu Północnoatlantyckiego NATO, ale jednak bardzo istotne jest, by Polacy w ostatecznym rozrachunku mogli wreszcie liczyć wyłącznie na siebie i swoje zasoby.

Liczby na papierze

Polska armia potrzebuje dodatkowych nakładów – to kolejne zdanie, z którym nawet największym wrogom trudno byłoby się spierać. Nie chodzi o popularne rzekome czy faktyczne zaniechania poprzedników (wszystkich). Rzecz bardziej w pędzącym świecie i dosyć jednak nieciekawych czasach. Największe gospodarki łożą coraz więcej pieniędzy na doskonalenie swojego uzbrojenia. W przeważającej części myślą o swoich możliwościach defensywnych, a nie ofensywnych.

To, że już na tym poziomie będą przeszkody niech świadczą pierwsze, jeszcze sprzed ponad roku, zapowiedzi reprezentantów MON, którzy podkreślali, że jednym z docelowych planów jest zwiększenie liczebności polskiej armii. Aż o 50 procent. Obecnie w Polsce mamy ok. 120 tys. wojaków. Wtedy mielibyśmy podobną liczbę żołnierzy co np. Niemcy i Grecja. W tyle zostawilibyśmy m.in. Wielką Brytanię (ok. 150 tys. żołnierzy), Hiszpanię (125 tys.) czy Ukrainę (ok. 160 tys.). Liczebniejszą armię od Polski na Starym Kontynencie będą miały Francja (ok. 205 tys.) i Włochy (320 tys.).

Zwiększenie liczby wojaków o 60 tys. to zadanie trudne, wymagające strategicznego planowania, sporego marginesu czasowego i przede wszystkim dużych nakładów finansowych. Dlatego w perspektywie najbliższych lat takie rozwiązanie wydaje się jednak mało prawdopodobne. Tak jak zapowiedzi z początków rządów PiS o konieczności podniesienia nakładów na polską armię z 2 do 3 proc. PKB, co oznaczałoby zwiększenie wydatków o ok. 8–10 mld zł. Dzisiaj nie znajdziemy już ani żadnego przedstawiciela MON ani jakiegokolwiek reprezentanta rządu, który mógłby odpowiedzialnie stwierdzić, że jest to nadal realne do wykonania. W planach więc stanęło na 2,5 proc. PKB do 2030 r. I tak ambitnie.

Karuzela programów

Modernizacja polskiej armii to tak naprawdę kilkanaście programów dotyczących różnych aspektów obronnych a nie tylko wojska. Wedle zaakceptowanego w październiku 2016 r. przez szefa MON Antoniego Macierewicza harmonogramu zmian w Planie Modernizacji Technicznej polskiego wojska (już po zeszłorocznych korektach) tylko w latach 2017–2022 wydamy na to astronomiczną kwotę 77 mld zł, z czego większość (61 mld zł) przeznaczona będzie na 15 priorytetowych programów modernizacyjnych.

Warto w tym miejscu przypomnieć deklarację przedstawicieli MON, którzy niedługo po zmianie władzy zaczęli kreślić rozpisaną na wiele lat poprawę techniczną (i nie tylko) naszej armii, która w całości ma pochłonąć w sumie 130 mld zł.

Trzeba również zaznaczyć, że marginesy czasowe poszczególnych programów są wyjątkowo trudne do oszacowania i dosyć ruchome. Gdyby to był tylko czysty biznes, to sprawa pewnie byłaby „szybka i przyjemna”. Ale w przypadku pompowania pieniędzy w wojsko mamy do czynienia jeszcze z polityką i różnymi interesami.

„Wisła” z „Narwią” pod rękę

Najdroższym programem, ale też najbardziej reprezentatywnym i niezwykle istotnym w sensie szeroko rozumianej obronności kraju jest bez wątpienia „Wisła”. Co więcej, zgodnie z zapewnieniami MON, „Wisła” jest ściśle powiązana z innym programem – „Narew”, dotyczącym systemu obrony przeciwrakietowej krótkiego zasięgu. Jego właściwa realizacja będzie więc miała spore znacznie dla całego procesu modernizacji.

MON od miesięcy twierdzi, że ma „zaklepane” 30 mld zł na zakup 8 systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej  średniego zasięgu. Wiadomo, że będą to amerykańskie Patrioty, wyposażone w system IBCS, także po poprawkach. Dzięki nim jest możliwość prowadzenia samodzielnych działań – z wykorzystaniem rozpoznanego obrazu sytuacji powietrznej – już przez niewielkie jednostki ogniowe. Szkopuł w tym, że już rok temu mieliśmy sygnały od Amerykanów o możliwych opóźnieniach. Teraz to już pewne, co determinuje czasowo całą operację zakupu.

– Ostateczna decyzja będzie podjęta po uzyskaniu pełnej informacji ze strony Stanów Zjednoczonych. Niewątpliwie opóźnienie systemu IBCS poważnie utrudnia realizację programu obrony powietrznej średniego zasięgu – mówi na łamach portalu defence24.pl Bartosz Kownacki, wiceminister obrony. Opóźniona „Wisła” opóźni „Narew” (wartość tylko tego programu oszacowano na 16 mld zł), na który składa się łączność, system dowodzenia oraz rakiety plus zaplecze logistyczne.

– „Narew” będzie zrobiony tak, by można było podłączyć do niego dowolną rakietę naprowadzaną inercjalnie. Może to być rakieta średniego zasięgu, krótkiego, nie ma to znaczenia. Cały system będzie uniwersalny, różnica będzie tylko w rakiecie i radarze kierowania ogniem – tłumaczy w mediach dr inż. Tomasz Zawada, dyrektor Biura Systemów Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwrakietowej PIT-RADWAR, szef zespołu „Tarcza Polski”.

Niewątpliwie opóźnienie systemu IBCS poważnie utrudnia realizację programu obrony powietrznej średniego zasięgu – mówił na łamach portalu defence24.pl Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej

Porozumienie na dostawę Patriotów z Departamentem Stanów już zostało podpisane. To dopiero pierwszy krok w realizacji „Wisły”, której start ciągnie się niemiłosiernie od lat. Czy realizacja całego programu już dalej obędzie się bez opóźnień i innych potknięć? Dzisiaj chyba nawet świeczka nie pomogłaby w znalezieniu odważnego, skorego odpowiedzieć na to pytanie.

„Kruk”, „Orka” i reszta

Mimo że przede wszystkim „Wisła” jest medialna i łatwo wokół tego programu kreować nowe spory polityczne, to jednak cały plan modernizacji polskiej armii koncentruje się na innych aspektach. Przykładem jest chociażby program „Kruk” dotyczący zakupu śmigłowców wielozadaniowych, na który przeznaczono 10 mld zł.

Pamiętamy wszyscy międzynarodowe zamieszanie wokół francuskich Caracali, a potem pojawiające się informacje o planach modernizacji śmigłowca Mi-24 we współpracy z Ukrainą. Tymczasem dla ekspertów jest jasne, że tak czy inaczej śmigłowce obecnie będące na wyposażeniu polskiej armii wymagają bezwzględnej modernizacji. Bez niej nadal nie będą posiadały żadnych przeciwpancernych kierowanych pocisków rakietowych, co patrząc na inne armie świata – jest już standardem. Obecnie wszystko na to wskazuje, że MON wziął na „celownik” amerykańskiego AH-64 Apache. Sporo wyjaśniło oświadczenie resortu w tej sprawie, w którym czytamy, że ministerstwo chce przejrzeć wszystkie możliwości na rynku, chcąc mieć tym samym jak największy wybór:

„Jednocześnie w celu realizacji tego programu, mając na uwadze wspólną politykę bezpieczeństwa i obrony Unii Europejskiej, prowadzone są rozmowy na szczeblu rządowym ze stroną włoską. Istotne jest też, że potencjalna wspólna platforma śmigłowca uderzeniowego może stanowić przykład dobrej i zbudowanej na wzajemnym zaufaniu współpracy przemysłowej. Wspomniany kierunek działań będzie okazją do sprawnego i efektywnego budowania przestrzeni bezpieczeństwa Unii Europejskiej i NATO” – informuje MON.

Modernizacja „wody”

Unowocześnienie armii nie ominie też wody. Zadbać mają o to programy „Orka”, „Czapla” i „Miecznik”. Główne założenia tego pierwszego uległy już modyfikacjom. Pierwotnie wszak zakładano, że za 3 okręty podwodne zapłacimy 7,5 mld zł i powinny być one gotowe do służby w latach 2020–2030. Teraz jest już jasne, ze ów termin jest po prostu nierealny.

– Prowadzimy rozmowy z trzema potencjalnymi kontrahentami: Niemcami współpracującymi z Norwegią, Szwecją oraz Francją – mówi na łamach defence24 Bartosz Kownacki. – Rozmowy są bardzo trudne, gdyż zdolności polskiego przemysłu są ograniczone. Dążymy do uzyskania zwrotu dla polskich stoczni realnego transferu technologii, co w znaczący sposób wydłuża prowadzone negocjacje. Gdybyśmy chcieli pozyskać gotowy okręt bez pakietu przemysłowego, kontrakt mógłby zostać podpisany już znacznie wcześniej. Pomimo tego oceniam, że przy jasnym i twardym stanowisku idziemy do przodu, widzimy wyraźny postęp w rozmowach – dodaje.

A co z programami „Miecznik” i „Czapla” z budżetem 4 mld zł, które zakładały zakup 6 okrętów? Tutaj też możliwe są opóźnienia determinowane głownie jednak pieniędzmi, a raczej ich brakiem. Przedstawiciele MON zastrzegają, że ich realizacja będzie zależała od planowanego zwiększania wydatków obronnych do 2,2 proc. PKB w 2020 roku i 2,5 proc. PKB w roku 2030.

Bezzałogowce tylko polskie?

Nie da się zaprzeczyć twierdzeniom, że ostatnie lata na niebie wygrywają bezsprzecznie drony. Początkowo wykorzystywane tylko promocyjnie i komercyjnie dzisiaj znajdują uznanie w armiach na wszystkich szerokościach geograficznych. W przypadku dronów operacyjnych o ich zakupie mówią programy „Zefir” i „Gryf”. Na pierwszy plan wysuwały się negocjacje z firmami z USA i Izraela. Z kolei w przypadku dronów krótkiego zasięgu w ramach programów „Orlik” i „Wizjer” – za 2,5 mld zł planowano zakup 250 maszyn. Dalsze kroki miały zależeć od aktualnego stanu Planów Modernizacji Technicznej.

W lipcu br. szef MON anuluje dotychczasowe postępowania i wprowadza stosowne zmiany w Planie. W przypadku bezzałogowców od tego czasu zgoda jest tylko i wyłącznie na negocjacje z podmiotami, które są pod kontrolą Skarbu Państwa. Teraz zresztą widać, że resort działa w tym względzie dwutorowo. Z jednej strony w lipcu ubiegłego roku Polska Grupa Zbrojeniowa S.A. oraz izraelski Elbit Systems podpisały list intencyjny, który zakłada szerszą współpracę, m.in. w programie bezzałogowców. Z drugiej już w 2015 roku PGZ w Radomiu utworzył konsorcjum rodzimych firm w składzie: PGZ S.A., WZL-2 S.A., PIT-Radwar S.A., MESKO S.A. oraz WZE S.A., którego celem jest złożenie polskiej oferty na system „Gryf”.

Na najszybszą realizację mają szansę dwa mniejsze programy: „Ważka” i „Mikro”. Chodzi tutaj o drony charakteryzujące się pionowym startem, przeznaczone przede wszystkim do użycia w terenie zurbanizowanym. W przypadku większych dronów – w ramach programów „Orlik”, „Wizjer”, „Gryf” i „Zefir” – na ich służbę w polskiej armii będziemy musieli poczekać co najmniej do 2020 r.

Dobrze się stało, że październikowa korekta zaakcentowała konieczność wyjścia naprzeciw dzisiejszym wyzwaniom technologicznym. W ten sposób program „Cyberobrona i narodowa kryptologia” uzupełnił Plan Modernizacji Technicznej.

Cyfrową modernizację podzielono na dwie części: Wsparcie Cybernetyczne i Wsparcie Kryptologiczne. Każda z nich obejmuje 14 odrębnych zadań. Pierwsze umowy będą zawarte jeszcze w tym roku. W obecnych 12 miesiącach powinny być znane wszystkie inne potrzeby w tym zakresie, co ułatwiłoby Inspektoratowi Uzbrojenia MON ich realizację do założonego 2022 r.

Żołnierze WOT podczas przysięgi wojskowej w Białymstoku. Fot. Robert Suchy / MON

WOT to też modernizacja

Trudno bronić tezy jakoby modernizacja armii oznaczała tylko nowoczesne know-how i technologię. Zwłaszcza, że w Programie Modernizacji Technicznej jedna z najdroższych propozycji nie dotyczy wcale sprzętu, a samych ludzi. Rzecz jasna chodzi o Wojska Obrony Terytorialnej.

Według danych MON koszty organizacji tej jednostki, jej wyposażenia, a później utrzymania mogą sięgać nawet 24 mld zł. Ostatnio wiceminister MON Michał Dworczyk mówił o kwocie 3,5 mld zł.

Największe zakupy zaplanowano na lata 2017–2019. Mają one objąć: wyposażenie ochronne, systemy noktowizyjne i broń osobistą dla żołnierzy OT. Z kolei do 2022 r. mają też być realizowane zakupy sprzętu łączności. W latach 2018–2022 mają być pozyskiwane pojazdy terenowe dla formacji OT.

Krytycznie nastawieni do pomysłu powołania do życia OT przekonują, że przez to trzeba przesunąć część środków finansowych z innych programów, co znowu spowoduje ich dodatkowe opóźnienie. Antoni Macierewicz zaprzecza: – Żadna złotówka z budżetu na modernizację armii nie została przesunięta na Wojska Obrony Terytorialnej. Wojska Obrony Terytorialnej powstają dzięki powiększeniu budżetu, a nie dzięki przeniesieniu jakiejś części budżetu – argumentuje.

Na początek wyposażenie żołnierzy OT ma być skromne: broń osobista i noktowizory. To z tego względu, że najpierw – zanim OT zostanie profesjonalną jednostką – tych konkretnych żołnierzy czekają liczne szkolenia i kursy z podstaw walki i przetrwania na polu walki.

W przypadku OT szef MON powtórzył znaną już retorykę. Resort nie chce szukać sprzętu dla OT na całym świecie. Zamówienia powinny wypełnić polskie firmy. Mylić się będzie jednak ten, kto nazwie to narodowymi ambicjami ministra. Przecież takie, a nie inne jest założenie w Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego, od początku akcentującego preferencje dla polskiego rynku, rodzimych producentów. Według niego to oni powinni mieć zdecydowanie większy wpływ na kształtowanie naszej gospodarki. Jak pokazuje nastawienie MON – także w modernizacji polskiej armii.

Możemy krzywić się na formę zakończenia negocjacji z Airbusem, kręcić nosem na powstanie WOT. To jednak nie może nam pozwolić na stwierdzenie, że modernizacja polskiego wojska jest w powijakach i w ogóle nie wiadomo o co chodzi.

Wiadomo, najczęściej o pieniądze i czas. Plan jest bardzo rozległy. Tylko koszty pierwszej jego części (77 mld zł) przyprawiają o zawrót głowy. Do tego dochodzą uwarunkowania polityczne i niełatwe międzynarodowe negocjacje. I pewnie po drodze, przez następne lata, zdarzą się potknięcia, modyfikacje, z czegoś trzeba będzie zrezygnować, a coś zamienić. Ale jednak będziemy mieli nowocześniejszą i tym samym silniejszą armię. Dzisiaj, w świecie rozemocjonowanym ustrojowo i politycznie to wartość nie do przecenienia. Rzecz jasna nie chodzi o gotowość do takich czy innych działań wojennych. Liczy się poczucie własnego bezpieczeństwa. Jego brak, co pokazała dobitnie historia, może mieć opłakane skutki.

 Michał Tabaka

 

Tagi: , , , , , , , , ,

Udostępnij ten post:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


Powiązane treści

Polska zbrojeniówka to kolos na kulawych noga...

Polski przemysł zbrojeniowy potrzebuje dwóch silnych nóg. Jedna to są...

Salon Obronny 2019 z amerykańskim akcentem...

[caption id="attachment_37274" align="alignleft" width="299"]...